Jednym ciągiem #2: cykl Czarodziejki W.I.T.C.H. (księgi 1-5)

 Witch, to my, a w nas potężna jest moooc. Ratujemy świat przed złem i nikt nie przeszkodzi nam w tym🎶

Okej milenialsi, przyznajcie się - kto te dwadzieścia lat temu namiętnie oglądał na Jetixie nowe odcinki o czarodziejkach i prosił mamę, żeby w kiosku kupiła mu najnowszą gazetkę z jakimś super magicznym prezentem (pamiętam, że do pierwszego numeru dodawali wahadełko). Cóż, ja byłam właśnie tym dzieckiem. I choć magazyn przestałam kolekcjonować całkiem szybko (niestety!), to te kilka, które miałam, czytałam na okrągło, a nawet posłużyły mi one do zilustrowania mojej pierwszej "książki", którą pisałam jako dziesięciolatka. Jak dziś pamiętam, jak siedziałam przy dużym stole w kuchni i obrysowywałam postać Cornelii przez kalkę. Stare, dobre, piękne czasy.

Kiedy Egmont ogłosił, że zacznie wydawać zbiorcze wydania z twardych oprawach, dużym formacie i na kredowym papierze piszczałam jak nastolatka. Do tej pory wyszło już dwanaście ksiąg, które dumnie stoją na moim regale i które powoli wyczytuję. Za mną jest ich już pięć, co daje nam zapoznanie się z historią z 62 gazetek. Uznałam zatem, że to dobry moment, aby opowiedzieć Wam trochę o moich wrażeniach z lektury i odpowiedzieć na pytanie, czy W.I.T.C.H. bardzo się zestarzał i czy może jeszcze stanowić atrakcyjną lekturę dla współczesnych młodszych nastolatek.


Jak to się zaczęło?

Początki W.I.T.C.H. sięgają 20001 roku. Wtedy to we Włoszech zaczął ukazywać się komiks, który miał być odpowiedzią The Walt Disney Company Italia (tak, czarodziejski są dzieckiem Disneya) na zapotrzebowanie tego typu treści dla dorastających dziewczynek. Wówczas komiksy i opowieści obrazkowe kojarzyły się bowiem przede wszystkim z rozrywką dla chłopców, a na rynku europejskim prawie nie było gazetek z ilustrowanymi historiami dla dziewcząt. Dzisiaj trochę inaczej postrzegamy takie rozróżnienie na "dziewczęce" i "chłopięce" zabawy i rozrywki, ale pamiętajmy, że prawie ćwierć wieku temu sytuacja wyglądała trochę inaczej i podziały genderowe były bardzo wyraźne, zwłaszcza w przypadku zabawek, filmów, czy literatury kierowanych do dzieci.

Do Polski czarodziejski dotarły w 2002 roku i momentalnie zdobyły serca polskich czytelniczek. Na przestrzeni lat organizowano różne zloty i spotkania z autorami, którzy przyjeżdżali do nas z Włoch i każdorazowo zachwycali się odbiorem komiksu przez Polskę. Niestety, z tego co udało mi się wyszperać w Internecie wnioskuję, że cała historia W.I.T.C.H. nie doczekała się w naszym kraju domknięcia. Komiks przestał być u nas wydawany w 2008 roku, podczas kiedy we Włoszech zakończono jego publikowanie w 2012 roku. Wychodzi zatem na to, że teraźniejsza edycja zbiorczych wydań od Egmontu może stanowić pierwszy raz, kiedy na nasz rynek wyjdzie wreszcie całość tej opowieści.

Na początku lat dwutysięcznych europejski rynek zalały gadżety i zabawki W.I.T.C.H. Lalki, zeszyty szkolne, kubki i – a jakże! – karteczki do segregatora, które każdy chciał mieć, zwłaszcza ze swoją ulubioną czarodziejką. Niesamowite, ale wszystko zaczęło się właśnie od dość niepozornych gazetek, którym nikt nie wróżył jasnej przyszłości, bo były komiksem skierowanym dla dziewczynek. Sukces, który osiągnął magazyn, uzmysłowił twórcom, że takie treści doskonale przyjmują się na rynku, a czytelniczki są spragnione tego formatu i takich bohaterek. Wiedzieli o tym już wcześniej Japończycy, którzy dali światu w latach 90. "Czarodziejkę z Księżyca", ale Europa, a zaraz za nią i Stany dopiero wtedy w pełni uświadomiły sobie potencjał dziewczyn-herosek, które mogą zakochiwać się w chłopakach, mieć typowo „dziewczyńskie” problemy, które doskonale znane są nastolatkom, a jednocześnie wykazują się odwagą, honorem i bohaterstwem.

W latach 2004-2006 emitowany (w Polsce na kanale Jetix) był również animowany serial W.I.T.C.H. Czarodziejki. Różnił się on jednak od historii komiksowej, co tłumaczono później tym, że animacja miała być też skierowana do chłopców, zatem jeden z męskich bohaterów stał się szóstą  obok dziewczyn – główną postacią, a w fabule znalazło się więcej walk i potyczek. Te zmiany niekoniecznie spodobały się widownie i ostatecznie po dwóch sezonach serial zdjęto z anteny, choć podobno był już gotowy kolejny, trzeci. Niestety, oglądalność animacji była na tyle niska, że z niej zrezygnowano. Dzisiaj odcinki po polsku bez problemu znajdziecie na YouTube, a czołówkę zanuci Wam prawdopodobnie co druga osoba znajdująca się teraz w okolicach trzydziestki. 

Ja chcę być Cornelią!

Głównymi bohaterkami serii jest pięć nastolatek z miasta Heatherfield, dużego miasta prawdopodobnie gdzieś w Stanach Zjednoczonych. Już w początkach pierwszego tomu dzięki babci jednej z nich dowiadują się, że są kimś znacznie więcej, niż im się wydawało. Małe, magiczne sztuczki, którymi się posługiwały, okazują się być przynależnymi im mocami wynikającymi z sił natury, którymi każda z nich włada.

Romantyczna i ekspresyjna Irma panuje nad wodą, artystka Hay-Lin powietrzem, nieśmiała intelektualistka Taranee ogniem, a poważna Cornelia ziemią (to tą ostatnią chciała być każda nastolatka w tamtym czasie, bo powszechnie Corneliza uznawana była za najładniejszą i najbardziej cool). „Szefową” grupy jest zaś Will, strażniczka Serca Kondrakaru, wyjątkowego artefaktu, który umożliwia dziewczynom zamianę z czarodziejki.

Jeszcze zanim dziewczyny na dobre przyzwyczają się do nowej sytuacji, przyjdzie im zmierzyć się z nieczystymi siłami Meridianu. Nie mogą zwlekać ze starciem, bo jeden ze złoli porwał ich bliską przyjaciółkę Elyon. No właśnie…czy aby na pewno? A może stoi za tym coś więcej? W każdym razie czarodziejki będą musiały odkryć rozwiązanie tej zagadki i jak najszybciej nauczyć się panować nad swoimi mocami.

Oczywiście, w kolejnych księgach na dziewczyny czeka jeszcze więcej przygód i niebezpieczeństw, ale też intryg zawiązywanych przeciwko nim i ich przyjaźni, a wszystko po to, aby je skłócić i osłabić. Meridian i Elyon również nie dadzą o sobie tak szybko zapomnieć i jeszcze niejednokrotnie spotkamy się z nimi na kartach komiksu.

Buja dalej?

Odpowiedzmy sobie zatem najważniejsze pytanie – czy W.I.T.C.H. zestarzał się dobrze i czy może zachwycić dzisiejsze nastolatki?

Będę z Wami brutalnie szczera – nie, moim zdaniem to nie jest komiks dla dzisiejszej młodzieży. Zacznijmy od tego, że jest to twór swoich czasów. Nastolatki w tym cyklu (a przynajmniej w tych pięciu pierwszych księgach, czyli 62 gazetkach) są ukazane w dość mocno stereotypowy sposób i choć każda z nich ma swój unikatowy zestaw cech, to pod wieloma względami są do siebie bardzo podobne. Ciuchy, chłopaki, posiadówy z koleżankami – to jest to, co je interesuje. Biorąc pod uwagę, na co nacisk kładziony jest dzisiaj w literaturze dla młodzieży, takie dziewczyny jak Irma, czy Hay-Lin mogą wydawać się bardzo trzpiotowate i w dzisiejszych książkach stanowią raczej bohaterki drugiego planu, których lekkość i głupota są zestawiane z dojrzałymi jak nad swój wiek postaciami planu pierwszego.

Po drugie sporo ukazanych w W.I.T.C.H. zachowań jest dziś uznawanych za toksyczne, szkodliwe lub wręcz niezgodne z prawem. Mnóstwo problemów pomiędzy poszczególnymi bohaterami rozrasta się do ogromnych rozmiarów tylko dlatego, że ci ze sobą nie rozmawiają. Co rusz któraś dziewczyna ghostuje chłopaka (lub na odwrót) i raczej nikt nie uznaje tego za niefajne zachowanie wobec drugiej osoby. Z poważniejszych rzeczy, jedna scena ukazuje moment, kiedy matka jednej z bohaterek uderza ją w twarz w otoczeniu innych dzieci i dorosłych. Absolutnie nikt tego nie krytykuje, pojawia się jedynie stwierdzenie, że to nie powinno wydarzyć się przy ludziach. Sama dziewczyna później bierze na siebie winę za zachowanie swojej mamy i przyznaje, że zachowała się niefajnie i zasłużyła na ten policzek. Wyobrażacie sobie dzisiaj coś takiego?

I wreszcie na koniec, realia życia ukazane w W.I.T.C.H. odzwierciedlają realia początku lat dwutysięcznych. Obstawiam, że to będzie się zmieniać w kolejnych tomach, ale na razie, przy piątej księdze, jesteśmy na etapie, gdzie komputer nie jest obowiązkowym wyposażeniem pokoju każdego nastolatka, Internet do wykorzystywania w prywatnych celach jest czymś totalnie nowym, a telefon komórkowy znajduje się co najwyżej w wyposażeniu dorosłych, a dzieciakom wystarczyć musi karta do budki telefonicznej. O mediach społecznościowych, czy komunikatorach nikomu tam się jeszcze nawet nie śniło, a słowo influencer dziś odmieniane przez wszystkie przypadki, wtedy nawet nie istnieje. Ten świat, tak dobrze znany nam 30+ z dzieciństwa, jest totalną abstrakcją dla dzisiejszego młodego pokolenia.

Dlatego moim zdaniem, stary, dobry W.I.T.C.H. jedzie totalnie na sentymencie nas, trzydziestolatków, którzy tak dobrze wspominają tamte komiksy i animację. To my kupujemy te książki i to my czekamy na kolejne premiery. Co ciekawe, w tamtym roku próbowano odświeżyć format i wydano komiks w nowej, odświeżonej formie jako Czarodziejki W.I.T.C.H. - Nowe historie. Serce przyjaźni. Bohaterki – narysowane przez innych artystów komiksowych – zostały rzucone do naszych czasów z telefonami i Internetem i…przepadły. Skrajnie niskie zainteresowanie i co najwyżej średnie oceny dobrze ukazują, że format, który bujał dwadzieścia lat temu, dzisiaj nie ma już raczej racji bytu.



PODSUMOWANIE

8.5/10

😄

Jeżeli dobrze wspominacie W.I.T.C.H., to na pewno czytanie kolejnych tomów będzie dla Was cudowną podróżą sentymentalną. Dla mnie, która nigdy nie zapoznała się z całością historii, jest to dodatkowo odkrywanie przygód bohaterek, które bardzo lubiłam jako dziesięciolatka i z którymi w jakiś tam sposób próbowałam się utożsamiać.

Kolorowe, charakterystyczne obrazki, spora dbałość o szczegóły rysunku i wciągająca, choć trochę naiwna i naciągana fabuła sprawiają, że dzisiaj komiksy W.I.T.C.H. mogą stanowić doskonały odstresowywacz dla pokolenia dzisiejszych trzydziestolatków.

W mojej opinii nie jest to coś, czym zainteresowałyby się dzisiejsze nastolatki i nawet ukazanie tej historii w nowej, odświeżonej formie nie jest w stanie tego zmienić.

Ja będę kontynuować czytanie i może za kilka tomów ponownie opowiem Wam o swoich wrażeniach z lektury.

Cykl "W.I.T.C.H." (tomy 1-5)

autorzy: Francesco Artibani, Graziano Barbaro, Alessandro Barbucci, Federico Bertolucci, Paolo Campinoti, Barbara Canepa, Giulia Conti, Bruno Enna, Elizabetta Gnone, Alessia Martusciello, Paola Mulazzi, Gianluca Panniello, Giada Perissinotto, Manuela Razzi, Giovanni Rigano, Claudio Sciarrone, Donald Soffritti, Daniela Vetro

tłumaczenie: Jacek Drewnowski, Agnieszka Puza, Joanna Szabunio,

wydawnictwo: Egmont