Recenzja #6: Diuna - Frank Herbert
Cześć!
"Diuna. Część druga" święci
triumfy na całym świecie, a widzowie oraz krytycy zachwycają się tym nowym
widowiskiem sciene fiction, nazywając je arcydziełem. Ale nie byłoby tego
fenomenalnego sukcesu, gdyby nie Frank Herbert. Ja jestem właśnie świeżo po
przeczytaniu pierwszego tomu cyklu i serdecznie zapraszam Was na moją opinię o
tej powieści. Bez obaw, nie znajdziecie tu żadnych spoilerów.
~
Podstawowy cykl "Kroniki Diuny"
liczy sobie sześć tomów, choć autor zaplanował więcej części. Niestety Herbert
zmarł, kiedy był w trakcie prac nad kolejną książką. Notatkom ojca przyjrzał
się jego syn, Brian Herbert i współpracując z Kevinem J. Andersonem, dokończył
powieść. A potem kolejną. I następną. Dziś na swoim liczniku panowie mają już
ponad dziesięć(!) pozycji. Poza (nieoficjalnym) zakończeniem oryginalnego cyklu
napisali również m.in. jej "Preludium" (trzy tomy) oraz "Legendy"
(też trzy tomy), jak i parę innych. Nie dziwi zatem, że wielu czytelników
czujesz się przytłoczonych, nie wie, w jakiej kolejności czytać książki, a
wielu zwyczajnie rezygnuje z tych licznych kontynuacji i skupia się wyłącznie
na powieściach Franka Herberta.
Ja należę do tej ostatniej grupy. Wiem,
że na pewno będę chciała przeczytać książki, które wyszły spod pióra ojca, ale
już całość pisana przez jego syna nie znajduje się na moich listach do
przeczytania nawet w odległej przyszłości. Plan jest taki, żeby z sześcioma
tomami oryginalnej "Diuny" zapoznać się w całości w 2024 roku, więc
możecie już teraz trzymać kciuki. Przydadzą się!
Arrakis – Diuna – Pustynna Planeta
"Diuna" opowiada
historię…no właśnie, kogo? A może raczej – czego? Młody Paul Atryda
przybywa na słynącą z niegościnnego klimatu planetę Arrakis, zwaną również
Diuną. Piętnastoletnie chłopak jest jedynym synem księcia Leto Atrydy oraz jego
konkubiny lady Jessici. Rodzina wraz z dworem oraz wojskiem przenosi się do
nowego domu ze względu na fakt, że imperator oddał im Arrakis we władanie,
odbierając tym samym władzę potężnemu, okrutnemu rodowi Harkonnenów, któremu
przewodzi bezwzględny baron Vladimir.
Książe żyje w ciągłej gotowości przed
bitwą i szykuje się do wojny. Arrakis bowiem nie jest zwykłą planetą. Choć pozbawiona
wody jest najmniej przyjaznym miejscem do życia dla ludzi, to jednak jako
jedyna we wszechświecie zawiera ogromne ilości melanżu. Substancja ta – zwana
również przyprawą – przedłuża życie oraz pozwala poszerzyć granice swojej
świadomości. Łącząc jej działanie z treningiem mentalnym i fizycznym, daje ona
możliwość wręcz nieprawdopodobnego rozwoju. Jest jednak przy tym potężnym
narkotykiem.
Atak, do którego przygotowuje się
książę, faktycznie ma miejsce, a to przez działanie zdrajcy na jego dworze.
Paul stanie w jego następstwie przed ciężkim wyzwaniem zapewnienia
bezpieczeństwa sobie i matce. Młody Atryda będzie mógł jednak liczyć na
nieocenione wsparcie od ludów pustyni. Pytanie, czy umiejętnie skorzysta z tej
pomocy oraz do czego będzie go ona w stanie poprowadzić.
Czy "Diuna" się zestarzała?
Na amerykańskim rynku książka została
wydana w 1965 roku (w Polsce po raz pierwszy pojawiła się dopiero dwadzieścia
lat później, w 1985, czyli rok po premierze pierwszego filmu). Siłą rzeczy
zatem musi pojawić się pytanie, czy aby „dobrze” się ona zestarzała. Prawie
sześćdziesiąt lat to w literaturze prawdziwa epoka, a w prozie science fiction
wręcz przepaść. Jak jest w przypadku "Diuny"?
Cóż, moim zdaniem, trochę trąci
myszką.
Próg wejścia w tę historię jest dosyć
wysoki, a fabuła „nie płynie” tak lekko, jak przyzwyczaiła nas do tego
współczesna literatura. Dzieje się dużo i gęsto, a wyjaśnienia takiego obrotu
spraw przychodzą później. Szczerze powiedziawszy, to gdybym nie miała wcześniej
za sobą obejrzanej pierwszej części filmu z 2021 roku, miałabym prawdopodobnie
mały problem z ogarnięciem, co się tam w ogóle dzieje.
Bardzo charakterystyczną rzeczą dla
tej książki, czy też raczej dla science fiction połowy XX wieku jest to, że
autor mocno czerpie z otaczającego go świata. W powieści pojawiają się zatem przedmioty
(ale i idee) znane nam - oraz ludziom sprzed sześćdziesięciu lat – które zostały
przetworzone na obraz tego, jak Frank Herbert mógłby wyobrażać sobie
przyszłość. To trochę jak z popularnym filmem z lat 80. "Powrót do przyszłości
II", kiedy to bohaterowie przenieśli się do 2015 roku. Były deskorolki?
Były, ale lewitowały w powietrzu. Były sznurówki? Były, zawiązywały się same. Herbert
serwuje zatem dzisiejszym czytelnikom obraz przyszłości, który z naszej
perspektywy mocno się zdezaktualizował z uwagi na ogromny skok technologiczny,
jaki zaliczyliśmy od tamtej pory. Co znamienne, ta cecha książki praktycznie
wcale nie wybrzmiewa w filmie.
Tłumaczenie Marka Marszała stara się
uwspółcześnić tę historię poprzez język, niemniej jednak wiek książki zdradzają
te wizje przyszłości, o których wspominałam oraz pewna toporność opisów. Odniosłam
wrażenie, że "Diuna" jest trochę wyprana z emocji i to pomimo faktu,
że dzieje się tu naprawdę, naprawdę sporo.
Jak (nie) pisać o kobietach
Zanim przejdę do moich zachwytów,
skupmy się chwilę na minusach. Bo tym, co moim zdaniem lekko sobie kwiczy,
leżąc gdzieś na dnie, są kreacje kobiecych bohaterek w tej powieści. Na głównym
planie mamy dwie: lady Jessicę oraz Chani, choć ta druga pojawia się stosunkowo
późno. Możemy jeszcze zaliczyć do nich księżniczkę Irulanę, która jednak jest
obecna w książce przede wszystkim pod postacią przytaczanych przed każdym
rozdziałem zapisków z opracowań naukowych i społecznych, których w późniejszym
czasie była ona autorką.
Ale żeby nie było – nie chodzi mi
kompletnie o mniejszą reprezentację kobiet w książce. Ba, jestem jedną z tych
osób, której kompletnie to nie przeszkadza i jeśli historia nie uzasadnia
obecności jakiejś płci, czy grupy, to nie biję na alarm, że to dyskryminacja.
Nie, dla mnie minusem było to, jak kartonowo i powierzchownie zostały one
napisane.
Kobiece bohaterki w "Diunie"
nie mają charakteru. Jedyna zasadność ich obecności w książce to rola, jaką pełnią
dla Paula. Poza tym są one reprezentantkami emocjonalności i uczuć (tu trochę
też wjeżdża wiek książki, bo to klasyczny stereotyp kobiecości, który
literatura na przestrzeni lat przeorała już na każdy możliwy sposób). To one
przeżywają stratę swoich bliskich, to one mówią o miłości i przywiązaniu i
wreszcie to właśnie one oddane są Paulowi i akceptują jego decyzje, choć młody
Atryda rośnie z biegiem historii na małego despotę.
Bohaterki poboczne również znajdują
się w powieści z uwagi na role, jakie pełnią dla Paula lub dla innych mężczyzn
i są przez autora traktowane mocno przedmiotowo. I to pomimo faktu, że w
wykreowanym przez niego świecie kobiety stanowią jedną z głównych sił Imperium,
a to dzięki zakonowi Bene Gesserit, do którego należy również Lady Jessica.
Mam nadzieję, że kolejne tomy trochę
odczarują mi te bohaterki i dodadzą im więcej charakteru, a nowe postacie od
samego początku będą sprawiały wrażenie kobiet z krwi i kości, a nie dodatków
do Paula.
Satysfakcja z lektury – obecna!
Okej, ponarzekałam sobie. Możecie
więc teraz się zastanawiać, skąd ta wysoka ocena? Już mówię! Otóż "Diuna"
wciągnęła mnie na m a k s a. Nie od razu, przyznaję. Pierwsza połowa książki
trochę mi się dłużyła, ale to z uwagi na fakt, że oglądałam film i wszystkie te
wydarzenia tam opisane nie były dla mnie żadną nowością (swoją drogą, film z
2021 to naprawdę dobra adaptacja powieści, niektóre sceny odwzorowano 1:1). Ale
później… Czytałam z wypiekami na twarzy i nie mogłam się oderwać. Dodatkowo
lekturę umilał mi audiobook z moim ulubionym lektorem, czyli niezrównanym Krzysztofem
Gosztyłą.
Zakończenie było dla mnie totalnym
zaskoczeniem. Myślałam, że to, co się wówczas wydarzyło, będzie stanowiło
element raczej piątego, czy szóstego tomu, a tymczasem dostaliśmy je już. To totalnie
rozpaliło moją ciekawość do całej historii i chęć sięgnięcia w niedalekiej
przyszłości po kolejne tomy.
Może styl Herberta nie jest tym, co w
literaturze uwielbiam, ale wymyślona przez niego historia kupuje mnie w stu
procentach i wciąga jak ruchome piaski. Nie ukrywam też, że czuję pewną satysfakcję
z przeczytania "Diuny". Długo odkładałam lekturę, bo bałam się, że
nie podołam, że ta książka okaże się dla mnie za trudna i zwyczajnie zbyt
wymagająca. Cieszę się, że pomimo początkowych trudności udało mi się z nią
zmierzyć i – koniec końców – czerpać taki ogrom radości z tej opowieści.
Gorąco zachęcam Was do próby
zmierzenia się z tym klasykiem science fiction, bo myślę, że i dla Was może
stanowić miłe zaskoczenie. Nie zrażajcie się początkiem, będzie tylko lepiej.
PODSUMOWANIE
7/10
😄
Klasyk science fiction, który może nie
„każdy musi znać”, ale z którym zdecydowanie warto się zapoznać. Dość wysoki
próg wejścia, ale powieść wynagradza to świetną fabułą i obietnicą doskonałej
kontynuacji.
Wizja przyszłości A.D. 1965 już mocno
zdezaktualizowana, ale nie wpływa to na lekturę. Kiepsko rozpisane kobiece
bohaterki i tutaj zdecydowanie liczę na więcej i lepiej w kolejnych tomach.
Spora satysfakcja z lektury, bo "Diuna"
to jednak jeden z tych „większych” klasyków. Cieszę się, że mnie nie wymęczyła,
a wręcz przeciwnie – dała moc radości, wciągnęła i miło spędziłam z nią czas. Sporą część przyswoiłam sobie w
audio w wykonaniu niesamowitego Krzysztofa Gosztyły i w takim wydaniu polecam
Wam książkę jeszcze bardziej.
~
"Diuna" (cykl Kroniki Diuny; 1)
autor: Frank Herbert
tłumaczenie: Marek Marszał
wydawnictwo: Rebis