Recenzja #4: Ted Bundy. Bestia obok mnie - Ann Rule

Uff, wreszcie przychodzę z recenzją! Ostatnie tygodnie nie były u mnie zbyt obfite w czytanie, bo od realnego świata skutecznie wyzwoliło mnie ogrywanie mojej drugiej kampanii w Baldur’s Gate III (znanej również jako najlepsza gra na świecie). Udało mi się jednak gdzieś w międzyczasie doczytać książkę, którą zaczęłam jeszcze na początku miesiąca. Czytanie jej zajęło mi zdecydowanie więcej czasu, niż normalnie bym na nią poświęciła, ale wiecie. Trzeba było wykończyć Mózg, a jeszcze po drodze poromansować sobie z jednym wampirem i zebrać trochę złota grając na skrzypcach w Obozie Goblinów.


Ale oto dziś mogę przyjść do Was z opinią, uznawanej już za klasyk literatury true crime, lektury "Ted Bundy. Bestia obok mnie" autorstwa Ann Rule. To jeden z tych reportaży, który miałam na swoim regale już od czasu polskiej premiery (w 2021) i od tamtej pory gościł on na absolutnie każdej mojej liście TBR. W końcu jednak udało mi się po niego sięgnąć i – lekki spoiler co do mojej opinii – bardzo żałuję, że zrobiłam to tak późno.

Zapraszam!

~

Jeśli interesujecie się reportażami z gatunku true crime, to książka Ann Rule zapewne jest Wam doskonale znana. Co ciekawe, choć oryginalnie została wydana już w roku 1980 (i na przełomie lat doczekała się wielu wznowień i uzupełnień na anglojęzycznym rynku), to polski czytelnik mógł zapoznać się z nią dopiero w 2021, czyli ponad 40 lat po premierze! To o tyle zastanawiające, że kilka mniej znanych prac Rule zdążyliśmy już dostać w poprzednich latach od wydawnictwa Hachette Polska.

Kiedy okazało się, że SQN wydaje biografię Bundy’ego i jego zbrodni, a niedługo później dostaliśmy wiadomość o premierze "Mordercy znad Green River"  liczyłam na to, że wydawca da nam więcej książek autorki, ale chyba przyjdzie nam obejść się smakiem.

Kim była Ann Rule i czemu jej książka jest inna niż wszystkie?

Ann Rule to autorka ponad 30 książek z gatunku true crime. Była dziennikarką ściśle współpracującą z policją i uważną obserwatorką spraw kryminalnych, które miały miejsce w Stanach Zjednoczonych. Orędowniczka ofiar, piętnująca działania morderców i – choć blisko związana z policją – bez zahamowań będąca w stanie wytknąć śledczym ich błędy.

Sukcesy Ann zaczęły się od książki, którą wydała w 1980 roku. "Bestia obok mnie" (org. The Stranger Beside Me) opisywała życie prawdopodobnie najsłynniejszego dziś seryjnego zabójcy ze Stanów Zjednoczonych, Teda Bundy.

Dlaczego Ann tak mocno wybiła się na tej książce? Bo osobiście znała mordercę. Kiedy dziennikarka podpisała umowę na książkę o zbrodniach, które paraliżują Seattle, nie wiedziała jeszcze, że głównym bohaterem dramatu będzie jej przyjaciel, Ted. Młody mężczyzna, z którym pracowała w Centrum Kryzysowym, który wspierał ją w trakcie rozwodu i każdorazowo po skończeniu przez nią nocnej zmiany odprowadzał ją do samochodu, bojąc się o jej bezpieczeństwo.

Rozpoczynając pisanie, Ann – jak i całe społeczeństwo i policja – nie wiedziała jeszcze, kto jest sprawcą. Kiedy odpowiedzialny za zbrodnie został ujawniony, jej książka zmieniła charakter. Autorka nie bała się wstawek biograficznych, sporo pisała o sobie i swoich emocjach. Co więcej, o czym wspomina w posłowiu do wydania z 2008 roku, darzyła jeszcze wówczas Teda pewnego rodzaju uczuciem. Był jej przyjacielem, traktowała go niczym młodszego brata i ciężkim dla niej było zaakceptowanie ogromu zbrodni i cierpień, jakich Ted się dopuścił.

Wielokrotnie z jej książki przebija coś, co chyba moglibyśmy nazwać poczuciem winy. Ann pyta czytelników – i samą siebie – czy aby nie mogła zareagować wcześniej, zrobić więcej, zwyczajnie prześwietlić swojego kolegę z pracy i dowiedzieć się o wszystkim dużo wcześniej, aby być może, ocalić wiele kobiet i dziewcząt przed okrutną, brutalną śmiercią.

Po latach Ann zmienia już jednak nastawienie. Czuje, że zrobiła tyle, ile mogła w tamtym czasie uczynić. Co więcej, jej uczucia względem Teda całkowicie się zmieniają. Starsza Ann (w 2008 liczyła sobie 77 lat, w latach 70., kiedy morderca Bundy działał najaktywniej, była po czterdziestce) ma wobec niego już tylko jednoznacznie negatywne uczucia. Okres smutku, zwątpienia, ale też jakiejś litości do przyjaciela sprzed lat jest już daleko za nią. Ann współczuje ofiarom, ich rodzinom, ale i kobietom, które miały to nieszczęście, że go szczerze, prawdziwie pokochały.

Ann uważa, że partnerki Teda nigdy nie kochały prawdziwego jego, bo i nigdy nie miały okazji go poznać. Bundy był mistrzem w kreowaniu samego siebie, manipulatorem, który przywiązywał do siebie kobiety. Być może kochał je w jakiś pokręcony sposób tak, jak kocha się zwierzaka, z którym żyje się pod jednym dachem, które daje ciepło, rozrywkę i bezgraniczne uwielbienie swojemu panu.

Etyczność true crime

Książki z gatunku true crime (choć nie tylko, to samo tyczy się programów telewizyjnych) często spotykają się z krytyką, że są nieetyczne. Jakie zarzuty się pojawiają?

Po pierwsze, zauważa się, że w większości autorzy tych reportaży skupiają się na postaci mordercy (lub morderców) i okrucieństwie popełnionej zbrodni. Czasem na pierwszy plan wychodzą również śledczy, którzy zajmują się sprawą. Często jednak pomijane są same ofiary i ich bliscy. Ważniejsza dla książki jest wtedy sama makabra. Nie wiemy wówczas zatem, jakie plany miała ofiara, jak wyglądała, często nawet nie wspomniany jest jej wiek, za to ze szczegółami opisana jest scena zbrodni, łącznie z nierzadko brutalnymi gwałtami i bezczeszczeniem zwłok.

Krytycy zauważają, że takie ukazywanie przedstawianej sprawy ponownie stawia mordercę w roli wygranego, gdzie jego ofiara jest z kolei wyłącznie tłem. Nieważne jest, kim była, ale co zabójca z nią zrobił.

Makabra zawsze była czymś, co w jakiś niepokojący, perwersyjny sposób pociąga ludzi. Widzimy to zresztą na co dzień. Najlepiej sprzedające się nagłówki gazet i klikające się artykuły w Internecie to te, które biją odbiorcę po oczach informacją o nagłej śmierci, często brutalnej. Poważne wypadki samochodowe są przez kilka dni szeroko omawiane, a grupy okolicznych mieszkańców masowo nawiedzają miejsca, w których ktoś stracił życie. Początkowo ze zniczami w rękach, później oprowadzając przyjezdnych i wskazując dokładny zaułek, gdzie kogoś dźgnięto nożem.

Jesteśmy zafascynowani mordercami i śmiercią, choć nie są to zamiłowanie do których chcemy się przyznać. Autorzy i wydawcy doskonale o tym wiedzą, dlatego dostajemy tyle treści z opisami brutalnych zbrodni.

Po drugie, niepokojącym zjawiskiem, które obserwują socjologowie jest to, że społeczeństwo zaczyna romantyzować zabójców. Nie jest to nowy trend. Przecież do dziś cały świat zachwyca się rewolwerowcami Dzikiego Zachodu. Znamy doskonale ich nazwiska i pseudonimy, czego jednak nie można już powiedzieć o stróżach prawa, którzy próbowali ich ująć. Wiemy też dużo o tym, kim byli najsłynniejsi piraci pływający po wodach Karaibów i nie tylko.

Ann Rule opisuje takie zjawisko w swojej książce. Autorka wprost wspomina o groupies, które w trakcie trwania procesu Bundy’ego zajmowały pierwsze ławki i czekały, aż ten na nie spojrzy. Zaczynały wówczas chichotać, płonęły im policzki i gołym okiem widać było, jak bardzo pragną go jako mężczyzny. Przypominam, że mówimy o mordercy i brutalnym gwałcicielu kobiet i dziewcząt, w tym dwunastoletniej dziewczynki.

Mordercy fascynują, ale przystojni mordercy fascynują w dwójnasób. Zobaczcie zresztą, co wydarzyło się, kiedy Netflix wypuścił serial o Dahmerze. Odtwórca głównej roli, Evan Peters i sceny z nim, kiedy aktor może pochwalić się umięśnioną klatką piersiową i płaskim brzuchem sprawiły, że nazwisko Dahmera było w tamtym czasie jednym z najczęściej wpisywanym w wyszukiwarkę Google, a TikTok został zalany filmikami z młodym aktorem i podpisami typu „nie musiałby mnie porywać, sama bym poszła”, czy „on może zrobić ze mną wszystko”.

Romantyzujemy morderców i usprawiedliwiamy ich. W Internecie sporo można znaleźć opisów tego, że ten czy inny zabójca dopuścił się swoich czynów dlatego, że rzuciła go dziewczyna, ojciec go nie kochał, czy sąsiedzi byli rasistami. Podsumowując: to nie jego wina, to on był ofiarą tych wszystkich ludzi, którzy go skrzywdzili.

True crime nie ma na celu czynić z morderców supergwiazd. Opisy głośnych morderstw winny uwrażliwić czytelnika (czy też widza w przypadku programów w telewizji) na ofiarę i jej rodzinę, ale też uświadomić, że ofiarą makabrycznej zbrodni i kolejnym nagłówkiem w gazecie może stać się każdy z nas.

Książka Ann Rule to doskonale pokazuje. Wszystkie ofiary Bundy’ego stały się nimi nie dlatego, że morderca je znał i śledzić od tygodni. Znalazły się w niewłaściwym miejscu i czasie. Zdecydowały się pomóc mężczyźnie ze złamaną ręką, przeszły przez drogę, która przecinała ścieżkę Teda. Albo zwyczajnie nie zamknęły drzwi na klucz.

Czy "Bestia obok mnie" to dobra książka?

Sięgam po true crime chętnie, choć wspomnianą przeze mnie wcześniej krytykę tego gatunku mam gdzieś stale z tyłu głowy. Jestem, jak wielu, zafascynowana tym, co musi dziać się w głowie człowieka, który decyduje się zabić z zimną krwią, a potem nierzadko to powtórzyć. Przeraża mnie, jak niewiele potrzeba, aby stać się ofiarą. Przerażają mnie tłumaczenia morderców. I odczuwam prawdziwy strach na myśl o wszystkich, który usprawiedliwiają zabójcę i jego czyny, częstokroć przy tym krytykując same ofiary.

Nie umiem jednoznacznie stwierdzić, czy ta konkretna książka Ann Rule jest dobra i czy ukazuje zbrodnię w etyczny sposób. Dlaczego? Bo jest zbyt dla autorki osobista. Ona sama pisze o tym, że kiedy wyszło na jaw, kto zabija kobiety, musiała szybko odpowiedzieć sobie na pytanie, czy będzie w stanie kontynuować pracę nad książką. Sprawa zrobiła się bowiem dla niej bardzo personalna. To, co rzuca się w oczy, to fakt, że choć w tamtym czasie Ann wciąż była rozdarta i nadal szczerze lubiła Teda, to jest w niej ogrom współczucia i empatii względem ofiar oraz ich bliskich.

"Bestia obok mnie " to kompletnie inny twór literatury true crime. Gdyby o Ann Rule i Tedzie Bundy napisano powieść, nikt nie uwierzyłby w to, że coś takiego może się wydarzyć. Autorka książki o tajemniczych, brutalnych morderstwach okazuje się być przyjaciółką sprawcy. A jednak ta historia miała miejsce i została opisana przez jej główną bohaterkę. Choćby z tego względu uważam, że warto sięgnąć po reportaż, który ukazuje nie tylko sprawcę, ofiary i zbrodnię, ale spojrzenie osoby bliskiej mordercy, która musi skonfrontować swoje uczucia z okrutną prawdą.

Moim zdaniem to książka niezwykła, choć na pewno nie wybitna, czy najlepiej napisana. Cieszę się jednak, że udało mi się z nią zmierzyć i myślę, że mogę ją Wam polecić, jeśli temat true crime nie jest Wam obcy. Nie polecałabym jednak jej na początek, bo – choć stanowi klasyk gatunku – zupełnie różni się ona od innych lektur tego typu.

 

PODSUMOWANIE

8/10

😄 

Książka jedyna w swoim rodzaju. Reportaż o mordercy napisany przez dziennikarkę i pisarkę, która doskonale znała mordercę. Ukazanie tego, jak człowiek reaguje i jak wypiera myśl o tym, że jego bliski może okazać się kimś tak złym i okrutnym, jakim zdecydowanie był Ted Bundy, jeden z najbardziej przebiegłych manipulantów, jakich widziały sądy USA.

Moim zdaniem pozycja obowiązkowa dla miłośników gatunku true crime, raczej nie na początek.

~

"Ted Bundy. Bestia obok mnie. Historia znajomości z najsłynniejszym mordercą świata"

autor: Ann Rule

tłumaczenie: Bartosz Czartoryski

wydawnictwo: SQN