Recenzja #1: Fourth Wing. Czwarte Skrzydło - Rebecca Yarros
Dzień dobry!
Jestem Rysava i serdecznie witam Cię w moim książkowym świecie. Na, miejmy nadzieję, dobry początek tej blogowej działalności mam dla Ciebie moją opinię o niekoniecznie już tak dobrej książce. Zapraszam do lektury!
~
"Fourth Wing. Czwarte Skrzydło” autorstwa Rebcci Yarros to książka, która w przeciągu ostatnich miesięcy święciła prawdziwy triumf w książkowym świecie w Polsce, ale i za granicą. W naszym kraju urosła do rangi popularnego bestsellera jeszcze zanim w ogóle została wydana po polsku. Wszyscy mówili o tym, że chcą tę książkę przeczytać, porównywano ją do cyklu o Dworach Sary J. Maas, a wszystko co działo się wokół tej lektury osiągnęło rozmiary prawdziwego fenomenu. W tegorocznym plebiscycie na Goodreads książka zdobyła aż 397 565(!) głosów od czytelników w kategorii romantasy, czym wyprzedziła znajdującą się na drugiej pozycji "Assistant to the Villain” Hannah Nicole Maehrer o ponad 363 tysiące! Wygrana w rankingu nie powinna dziwić, bo powieść na wszystkich popularnych portalach dla książkoholików cieszy się bardzo wysokimi ocenami. Skąd one się biorą i czy mnie też opowieść o smokach urzekła tak, jak zrobiła to z innymi czytelnikami?
O czym to jest:
Violet Sorrengail ma dwadzieścia lat i jest na tym etapie życia, kiedy musi wybrać, jak przysłuży się państwie, w którym żyje. Dziewczyna od lat kształciła się na przyszłą skrybkę i planowała żyć otoczona księgami, wiedzą i historią. Jej matka – generała Sorrengail – ma jednak co do tego zupełnie inne plany. Zmusza kompletnie nieprzygotowaną Violet do tego, aby ta podjęła próbę dostania się do Kwadrantu Jeźdźców i została kolejną w rodzinie Jeźdźczynią Smoków. Dziewczyna nie pała do tego specjalnym entuzjazmem, podobnie zresztą jak jej starsza siostra, która to do ostatniego momentu próbuje przekonać matkę, że jest to bardzo nietrafiony pomysł, a sama Violet zapewne zginie podczas tak zwanej Próby Mostu, która odsiewa od dostania się do Akademii tych, którzy nie byliby w stanie przetrwać morderczych treningów i znaleźć dla siebie smoka. Generała jest jednak nieubłagana i Violet przystępuje do testu.
Nie jest spoilerem, że Violet do Kwadrantu Jeźdźców się dostaje i rozpoczyna prawdziwą walkę na śmierć i życie z innymi uczniami. Najgroźniejszym dla niej zdaje się być Xaden Riorson, student trzeciego roku, jeden z synów rebeliantów, napiętnowany przez smoka. Chłopak pała prawdziwą nienawiścią do młodej Sorrengail, bo jej matka odpowiedzialna jest za śmierć jego ojca. Kiedy dziewczyna odkrywa pewien skrywany przez niego sekret, atmosfera pomiędzy nimi zagęszcza się jeszcze bardziej. Z czasem jednak będą musieli oni zacząć ze sobą współpracować, a na efekty owej kooperacji nie trzeba będzie zbyt długo czekać.
Czy „Fourth Wing. Czwarte Skrzydło” to nowe Dwory?
Kiedy książka wychodziła, sporo mówiło się o tym, że to świetny wybór dla wszystkich fanów Sary J. Maas, zakochanych w cyklu o Dworach. Na pierwszy rzut oka może zastanawiać zestawienie smoków i wojskowej akademii z magią świata fae. Jednak nie dajcie się zwieść, podobieństwa zahaczają tu bowiem – a jakże – o wątek romantyczny. A nawet nie tyle o samą relację pomiędzy bohaterami, a o sceny erotyczne, których w tej książce nie ma może zbyt wiele, ale kiedy już się pojawiają, to zdają się żywcem wyjęte z kart któregoś z późniejszych tomów Maas. Jest zatem sporo wilgoci, nabrzmiałych organów i rozbijania w trakcie rzeczonego aktu całego wyposażenia pokoju, w gratisie tutaj jeszcze w tle dostajemy grzmoty i błyskawice.
Jeżeli Dwory czytaliście dla ”momentów”, to i powieść Yarros może być dla Was odpowiednim wyborem. W Waszej gestii pozostawiam jednak to, czy warto dla kilkunastu zdań przedzierać się przez ponad 500 stron raczej oklepanego fantasy, o czym więcej za chwilę.
Dla mnie romans ukazany w tej książce był ogólnie szalenie sztampowy. Ciężko było mi zrozumieć, skąd w zasadzie w głównej bohaterce wzięły się te wszystkie uczucia do chłopaka, który przez większą część ich znajomości nie jest dla niej szczególnie miły, a kiedy już zrobi coś przyjemnego, to przypomina to trochę wszystkie znane mi toksyczne relacje, gdzie kobieta zachwyca się swoim partnerem, bo po dziewięciu razach, kiedy popchnął ją na ścianę, ten jeden raz kupił jej kwiatka. W Dworach to ”uczucie znikąd” mogliśmy jeszcze jakoś interpretować położeniem bohaterki, jej totalnym odosobnieniem i zagubieniem, ale tutaj Violet całkiem dobrze sobie radzi, ma grupkę przyjaciół, a nawet kręci się koło niej inny, na pierwszy rzut oka znacznie przyjemniejszy absztyfikant.
No, a potem mamy pierwsze bara-bara, grzmoty, połamane krzesła i tak miłość rośnie wokół nas.
Gdy autorka romansów bierze się za fantastykę
Rebecca Yarros to autorka słynąca przede wszystkim z romansów, erotyków i literatury obyczajowej. Nie mnie oceniać, jak spisuje się w tych gatunkach, bo „Fourth Wing. Czwarte Skrzydło” to pierwsza powieść jej autorstwa, którą przeczytałam. Czy w jej najnowszej książce możemy jednak odczuć, że osoba, która za nią stoi, zjadła zęby na opisywaniu zupełnie innych historii?
Moim zdaniem – nie. Udało jej się bowiem stworzyć całkiem przyjemną, nieszkodliwą historię fantastyczną, choć może nie z ogromnie zarysowanym światem. "Fourth Wing. Czwarte Skrzydło” nie jest jednak w żadnym wypadku powieścią epic fantasy (czy też high fantasy), a to właśnie ten podgatunek raczej kojarzy nam się z bogatą kreacją przedstawionego świata. Nie można jednak zarzucić autorce, że nierównomiernie rozłożyła elementy powieści. Opisy smoków, walk, potyczek i historii stanowią trzon całej książki przez większą jej część. Pod koniec już trochę większy nacisk kładziony jest na relację romantyczną, ale w tym nowym podgatunku fantastyki, jakim jest romntasy, to bardzo charakterystyczna rzecz, stosowana przez wszystkich autorów i autorki piszący w tym nurcie.
Nie będę się tu czepiać.
Zasłużony hype?
I wreszcie dochodzimy do kwestii kluczowej. Czy cały szum, otaczający tę powieść, i wszystkie zachwyty, są aby zasadne? Cóż, moim zdaniem – nie. Co więcej, myślę, że ten ogólny, raczej nieuzasadniony zachwyt, może wcześniej czy później wyjść książce bokiem.
Kiedy sięgamy po książkę mocno popularną i bardzo zachwalaną, nasze oczekiwania wobec niej wyraźnie rosną. Spodziewamy się czegoś faktycznie fenomenalnego i to nieważne, o jaki konkretnie gatunek literacki chodzi. "Fourth Wing. Czwarte Skrzydło” to powieść, która opisywana była jako totalny zachwyt, a na okładce inna poczytna autorka Jennifer L. Armentrout zapewnia nas, że to „fantasy, jakiego jeszcze nie czytaliśmy". Tu jest właśnie pies pogrzebany. Bo czytaliśmy.
Książka Yarros to twór pełen schematów, które poganiają schematy. Jest tu absolutnie wszystko to, co było już wcześniej. Autorka nie postarała się nawet, żeby do tego kotleta, którego zaraz jako kolejna będzie odgrzewać, dodać jakiś element od siebie, jakąś magiczną przyprawę. Ba! Wygląda to trochę tak, jakby wzięła różne motywy z innych, popularnych tworów kultury, wpakowała je do swojej książki i ogłosiła wszem i wobec, że stworzyła coś totalnie nowego. Zostając w naszej kotletowej metaforze – usmażyła schabowego z przepisu i zaprezentowała jako nowość na rynku, czego recepturę zna tylko ona.
Słaba dziewczyna, która okazuje się heroską, miłość od pierwszego macania, spiski na najwyższych szczeblach władzy… Pomysł ze smokami z kolei wydaje mi się żywcem ściągnięty z animacji "Jak wytresować smoka?”. Czy tam aby też nie było czegoś w stylu połączenia z jednym wybranym smokiem…?
Przymknęłabym oko na powielanie schematów, gdyby już z okładki nie krzyczało na mnie zapewnienie, że będę obcować z czymś totalnie nowym i odkrywczym. Lubię czasem przeczytać coś lekkiego, powtarzalnego, co już znam i zwyczajnie dobrze się przy tym bawić i relaksować. Ale kiedy dowiaduję, że oto zetknę się z czymś unikatowym, a dostaję przeciętne ukazanie znanych już motywów, to zaczynam warczeć.
Co jest nie tak z polskim wydaniem?
Z polskim wydaniem książki mam dwa problemy, jeden duży, drugi mniejszy.
Zacznijmy od tego drobniejszego. Słuchałam książki w audiobooku i może w wersji papierowej ten błąd nie występuje, tutaj jednak o nim wspomnę. Już pod koniec powieści, gdzieś w okolicach 90% w audio, lektorka uraczyła mnie zdaniem, że jeden z bohaterów powiedział coś, czy tam przyjrzał się swojemu…ojcowi. Poprawna forma to oczywiście ojcu. Czemu tak uwiera mnie ta pomyłka? Bo jeśli faktycznie wystąpiła ona w papierowej wersji książki, to jest to spore niedopatrzenie. Literówki, czy błędy interpunkcyjne zdarzają się często i chyba większość czytelników już do nich przywykła. Ale taki kulfon byłby dyskredytujący dla każdego, kto robi zadanie rekrutacyjne próbując się dostać do jakiejkolwiek pracy związanej z pisaniem. Zatem jeśli on faktycznie tam jest, to trochę wstyd.
I druga rzecz…ech. O co chodzi z tym tytułem? Czemu książka nie może nazywać się po prostu "Czwarte skrzydło”? Bo cóż jest tam zostawiony ten angielski tytuł? Czemu to ma służyć? Już od dłuższego czasu wyskakuje mi gula na widok tych nieprzetłumaczonych nazw i staję się coraz bardziej cięta na taką praktykę. Rozumiem jeszcze, kiedy wydawnictwo tłumaczyłoby się nieprzetłumaczalnym tytułem, ale tutaj?
PODSUMOWANIE
4.5/10
😐
Przeciętne, nieszkodliwe czytadło fantasy dla szerokiego grona odbiorców. Wciągające, choć nie pozbawione elementów dłużyzny, co może zniechęcić niektórych czytelników, zwłaszcza, że książka do najcieńszych nie należy.
Mocno odgrzewany kotlet, którego próbuje się nam sprzedać jako nowe, wykwintne danie. Słabiutki wątek romantyczny, całkiem udany natomiast start powieści, pierwsza połowa całkiem mnie wciągnęła i słuchałam audiobooka z dużym zaangażowaniem. Potem niestety było już gorzej, finał raczej z gatunku tych przewidywalnych.
Pewnie sięgnę po kontynuację, ale
mając już na uwadze to, że nie mamy tu do czynienia z jakościowo dobrą
historią, a prostym, powtarzającym znane z innych dzieł schematy, czytadłem na
raz.
~
"Fourth Wing. Czwarte Skrzydło" (cykl Empireum ; 1)
autor:
tłumaczenie:
wydawnictwo: Filia